~Violetta~
Wyrwałam mu się i uciekłam do łazienki. Po drodze kątem oka widziałam spojrzenia dziewczyn z jego klasy, które mówiły: zdradzać takie ciacho z jakim jesteś z równie przystojnym Verdasem lub po prostu nie żyjesz. Kiedy dostałam się do toalety rozpłakałam się. Wiem, że nie powinno to się stać. Mogłam mu się wyrwać. Nie dać pocałować! Ten czyn tylko umocnił mnie w przekonaniu, że ja naprawdę się w nim zakochałam. Spojrzałam w lusterko. Sine oczy, czerwone policzki. Przemyłam twarz zimną wodą. Trochę lepiej na wszelki wypadek odczekałam jeszcze chwilę i udałam się do sali. Na szczęście klasa Verdas'a zniknęła. Weszłam do wyznaczonego miejsca.
-Vilu chodź mam sprawę.- Krzyknęła Fran. Udałam się do stolika.
-Co?-zapytałam z udawanym entuzjazmem,
-Chłopaki chcą abyśmy poszli dziś na straszne domki.-wypowiedziała te słowa trochę ciszej.
-Czyli kto?
-Diego, Maxi i chyba León,
-Zgadzam się. To dziś tak?
-Tak.
-Fran po szkole przyjdź do mnie. Napisz do nich o której się spotkamy. -Okey.- po chwili Francesca otrzymała wiadomość.
-O 22 w strasznym domku numer 1- czytała na głos. Wiemy gdzie to jest, bo już kiedyś zamierzaliśmy iść i żeby nie gadać na jakiej ulicy jest domek to nadaliśmy numerki.
-Okey. A kto z dziewczyn idzie?- zapytałam.
-Tylko ty i ja bo reszta się cyka.
-Jak dla mnie spoko.
-Vilu jak byłaś w łazience była to nasza wychowawczyni i powiedziała, że z reszty lekcji jesteśmy zwolnieni, bo mają radę.
-Fran po dzwonku idziemy do mnie.
-Oki.
Po dzwonku poszliśmy do mnie. Justin robił coś w kuchni.
-Hej Jus.
- O cześć kochanie.- powiedział spoglądając na Francesce.
-W porządku ona wie. Francesca to jest Justin mój najlepszy przyjaciel za czasów Hiszpanii. Justin to jest Francesca moja najlepsza przyjaciółka.
-Cześć- przywitali się.
-Która jest godzina?-zapytałam
-12:59- odpowiedział Jus.
-Mamy jeszcze mnóstwo czasu.- odezwała się tym razem moja przyjaciółka.
-Na co czasu?- wtrącił się "mój chłopak".
-Idziemy na straszne domki.
-Czyli?
-Chodzimy w nocy do opuszczonych domów.- wyjaśniła Fran.- Chodź z nami.
-Chciałbym ale nie mogę, bo idę do kogoś. Głodne?
-Jasne- odpowiedziałyśmy równocześnie, na co Justin się zaśmiał.
-To zapraszam do jadalni. Zrobiłem spaghetti.
Poszliśmy do wyznaczonego miejsca. Zjedliśmy przepyszne danie. Potem brudne naczynia znalazły się w zmywarce a ja i Fran poszliśmy do mnie a Justin do siebie. Rozmawiałyśmy na każdy temat tylko nie o miłości. Ten akurat omijałam szerokim łukiem. Tak nam minęło resztę popołudnia. O 21:30 wyszłyśmy z domu. Skierowałyśmy się do domku numer 1.
-Boisz się?- zapytałam
-Troszeczkę.
-Ja też.
W ciszy doszliśmy do domku.
-Wchodzimy?
-W końcu kto nie ryzykuje ten traci.- odparłam z uśmiechem na ustach.
Weszłyśmy do środka. Na podłodze było coś śliskiego i mokrego. Ale to nie było nic w rodzaju krwi... Wywnioskowałam to z tego, że w powietrzu unosił się zapach soku wiśniowego. Automatycznie złapałam Francesce za rękę.
-To jest sok wiśniowy.
-Wiem. Tego się akurat najmniej boję. Po chwili chyba z piwnicy było słychać jakąś melodyjkę z pozytywki.
-Fran boję się.
-Ja też Vilu- powiedziała.
Otworzyłyśmy drzwi, aby przejść dalej. Fran jeszcze bardziej przycisnęła je do ściany a zza nich wydobył się głośny wydech powietrza. Odważna Francesca z trzaskiem je zamknęła. Za nimi zobaczyłyśmy Maxiego.
-Maxi- wrzasnęłyśmy.
-Cieszę się, że znacie moje imię.- wypowiedział zadowolony z siebie.
-To wszystko wasza sprawka.
-A jakby inaczej.
-Idziemy dalej.
Ruszyliśmy. Nadal było słychać niby tylko melodię pozytywki. Nigdy bym nie pomyślałam, że będę się bać dźwięku swojej zabawki z dzieciństwa. Kierowała nas ona do piwnicy. Teraz już wszyscy trzymaliśmy się za ręce. Czułam na ciele tzw gęsią skórkę. Potwornie się bałam a jednak chciałam iść dalej. Przekroczyliśmy próg danego pomieszczenia a chwilę po tym z różnych stron wyskoczyli Diego i León.
-Idioci, debile...- zaczęła wyzywać ich moja towarzyszka.
-Nie przeżywajcie. Idziemy do tej starej szkoły?- wypowiedział śmiejąc się Verdas.
-Idziemy.
Na szczęście szybko wydostaliśmy się z tego miejsca i do tej szkoły nie było aż tak daleko. Po kilku minutach byliśmy na miejscu. Szliśmy za rękę. Napewno wiem, że trzymałam za rękę Fran a druga osoba przyprawia mnie o przyjemne dreszcze a kto to jest to już chyba wiem, Verdas. Mimo tego, że wiedziałam, że to właśnie on nie puściłam jego ręki. Za bardzo się bałam a przy nim czułam się bezpieczna. Tak, przyznaje się do tego, że jestem w nim zakochana ale i tak o tym nikt nigdy się nie dowie i tak już zostanie. Szliśmy dalej. Po chwili jednak póściłam jego rękę.
-Idźcie pierwsi- Fran już wiedziała jak zamierzam się odpłacić chłopakom za to, że nas przestraszyli. Jak tylko dostali się za drzwi wejściowe z całych sił zatrzasnęłyśmy je ale pominęłyśmy fakt, że one nie mają klamki.
-Ej, co wy kurwa zrobiłyście? Teraz drzwi nie można otworzyć.
*~*~*~*~*~*~*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz