wtorek, 29 grudnia 2015

Rozdział 28 "Biegłam..."

~Violetta~
Boję się. Strasznie się boję. Chcę wrócić już do domu, do Leóna. A co jeśli on mnie nie szuka? Violetta spokojnie on na pewno Cię szuka. Mały chłopiec wciąż był przy mnie. Nie chcę by mi go zabrali. Pokochała go w tak krótkim czasie. Kiedy przytulałam go do swojego ciała do pomieszczenia wpadł jakiś mężczyzna jednak nie widziałam jego twarzy, bo był w kominiarce. Nie zauważył mnie. Przepychał się z innym mężczyzną. Powoli wstałam z maluchem i przy ścianie przesuwałam się do drzwi. Muszę skorzystać z okazji. Kiedy byłam już blisko drzwi rzuciłam się do ucieczki. Jednak nie dobiegłam daleko. W kolejnym pokoju ktoś był. 
-A ty dokąd kurwa?-wrzasnął facet. Nie odzywałam się. Wciąż tuliłam malca. Boję się. O malucha, o siebie i o dziecko które mam w sobie. 
-Odpowiedz kiedy do ciebie mówię!- znowu zaczął wrzeszczeć. Nie odezwałam się. Stałam ze spuszczoną głową. 
-O nie mała szmato. Tak nie będziemy się bawić.- podszedł do mnie i zaczął ciągnąć za włosy. Kopnął mnie w kolano przez co upadłam. Zaczął mnie kopać wszędzie gdzie się dało a ja próbowałam osłonić swoim ciałem chłopca którego trzymałam w ramionach i to jeszcze nienarodzone dziecko. Z każdym kopnięciem czułam jeszcze gorszy ból. Wymierzał kolejne ciosy w mój brzuch a ja czułam, że nie mogę nic zrobić. Boże proszę aby moje dziecko przeżyło. Błagam Cię... Po dłuższej chwili zorientowałam się, że ciosy ustały. Kiedy otworzyłam oczy byłam już w tamtym zimnym pomieszczeniu. Chłopiec całe szczęście był ze mną wciąż przyciśnięty do mojego ciała. Spróbowałam podnieść się do pozycji siedzącej. Bardzo bolała mnie dolna część brzucha. Z trudem usiadłam i oparłam się o ścianę. Byłam cała we krwi. Odsunęłam od siebie chłopca i starannie obejrzałam. Był cały i zdrowy. Przytulałam go do siebie po czym sama zamknęłam oczy. Muszę stąd uciec. Dla dziecka, dla siebie, dla Leóna.
~León~
Żadnego znaku, że moja Viola żyje. Nic. Policja nic nie robi aby ją odnaleźć. Mam dość bezczynnego siedzenia. Jeśli oni nie potrafią jej znaleźć to ja poruszę niebo i ziemię aby Violetta wróciła do domu. 
Wstałem z podłogi na której siedziałem i wyszedłem bez słowa z domu. Wsiadłem do samochodu i ruszyłem. W ciągu czterech godzin objechałem większość ulic Buenos Aires ale jeśli tu jej nie znajdę przeniosę się na obrzeża miasta. 
~Violetta~ 
Siedzę i patrze w sufit trzymając Fabiana, może to nie najlepszy pomysł ale właśnie tak postanowiłam dać mu na imię. Jest już bardzo głodny, chcę go stąd zabrać. Sama chcę się stąd wydostać w dodatku ból brzucha wciąż się nasila. Dopiero teraz po policzkach zaczęły mi ciec łzy kapiąc na brudny koc którym był przykryty niemowlak. Z sąsiedniego pomieszczenia usłyszałam donośny huk. Przestraszyłam się i spróbowałam wstać. Po kilku próbach to wciąż się nie udawało. Violetta pamiętaj, musisz być silna. Zacisnęłam zęby i podniosłam się. W tym samym czasie Fabian zaczął płakać. Przytuliłam go. 
-Obiecuję ci kochanie, że jak tylko stąd wyjdziemy zajmę się tobą jak prawdziwa matka.- pocałowałam go w główkę. Nagle drzwi się otworzyły i weszła ta sama kobieta co wcześniej. Rozmawiała przez telefon. Nie patrzyła na mnie. Wybiegłam. Drzwi wejściowe były otwarte. Biegłam przed siebie ile sił w nogach. Po chwili zorientowałam się, że jestem w lesie. Jednak nie przestawałam biec. Chcę znaleźć drogę. Jakiegoś człowieka... Biegłam. 
~León~ 
Objechałem już wszystkie dzielnice BA. Zamierzam teraz jeździć drogami za miastem i potem je okrążyć.
~30 minut później~
Kierowałem się do pobliskiego miasteczka. Kiedy z dala zauważyłem jakąś postać z jakimś zawiniątkiem na rękach. Podjechałem bliżej i dostrzegłem, że kobieta jest cała we krwi... i jest moja Violettą. Wysiadłem z auta i podbiegłem w jej stronę.
-Violu...-szepnąłem widząc w jakim jest stanie. 
-León...-płakała. Pomogłem jej dojść do samochodu i posadziłem jej w fotelu. 
-Kochanie to nasze dziecko?-zapytałem.
-Nie León. Proszę zabierz nas do szpitala.- mówiła patrząc na mnie przepełnionymi bólem oczami. Wziąłem od niej dziecko i posadziłem w foteliku na tylnim siedzeniu. Odkryłem mu twarz. Było prześliczne. Zapiołem mu delikatnie pasy i sam szybko wsiadłem za kierownicę. Ruszyłem z piskiem opon aby jak najszybciej znaleźć się w szpitalu.
-Violu proszę wytłumacz mi skąd masz to dziecko.- zacząłem delikatnie.
-Kazali mi go tam pilnować. Nie chciałam go tam zostawić. On jest taki mały i bezbronny. Pokochałam go...-otarła łzę spływającą po policzku. 
-León proszę zajmijmy się nim. Obiecałam mu, że zrobię wszystko by móc się nim zająć.-patrzyła na mnie z nadzieją w oczach. 
-Dobrze Violu. Zajmiemy się naszymi dziećmi.-uśmiechnąłem się do niej delikatnie. 
§¥§¥§¥§§¥§¥§¥§¥§§€§¥§€§

sobota, 12 grudnia 2015

Rozdział 27 "Chciałem zgłosić zaginięcie"

~León~
Kiedy wszedłem do kuchni po coś do picia zorientowałem się, że nie ma Violi. Myślałem, że jest właśnie tutaj.
-Kochanie!-zawołałem. Zero odzewu.
-Violuś!-powtórzyłem. Znowu nic. Wyszedłem z kuchni po czy skierowałem się w stronę drzwi wejściowych. Wyszedłem na zewnątrz aby sprawdzić czy może jest przy samochodzie. Ale tam również jej nie było. Przecież powiedziała by mi gdyby gdziekolwiek szła. Poza tym nikt nie wiedział, że to właśnie dziś się przeprowadzamy. Wyjąłęm telefon z kieszeni moich czarnych spodni oparłem się o auto i wybrałem numer Violetty.
Jeden sygnał. Drugi. Trzeci. Czwarty. Piąty. Właśnie w tej chwili zauważyłem, że telefon Violusi jest w środku samochodu. Otworzyłem drzwi i zabrałem go stamtąd. Wróciłem do domu. Boję się o nią i nasze maleństwo. Przecież gdyby gdzieś szła powiedziałaby mi. Może coś jej się stało? Nie León! Nie możesz tak myśleć. Zaczekam jakieś dwie godziny i jak do tej pory nie wróci to pojadę na policję. Ale nie, dwie godziny to za długo. Wybiegłem znowu na podjazd tym razem zamykając na klucz drzwi za sobą. Otworzyłem samochód i usiadłem na miejsce kierowcy. Ruszyłem z piskiem opon w stronę komisariatu. Coraz bardziej się boję. A jeśli coś jej się stało? Nie wybaczę sobie tego. Ona jest moim życiem...
*~*~*~*~*~*
-Chciałem zgłosić zaginięcie!-wpadłem na komisariat.
-Zapraszam do pokoju numer sześć.-Szybkim krokiem ruszyłem tam. Kiedy znalazłem się w wyznaczonym miejscu powtórzyłem:
-Chciałem zgłosić zaginięcie.
-Witam nazywam się Sergio Milanos. Proszę usiąść.-odezwał się wysoki mężczyzna. Przeszedłem na fotelu.
-Moja narzeczona wyszła z domu i potem już po prostu nie wróciła.- moje ciało przejął okropny ból jak tylko odpowiedziałem te słowa.
-Nie mówiła panu dokąd wychodzi?
-Nie. Jestem pewien, że powiedziałaby mi gdyby się gdzieś wybierała ale nie powiedziała ani słowa.
-Ile narzeczona ma lat?
-Osiemnaście kończy w tym miesiącu.-powiedziałem.
-Jest już prawie pełnoletnia. Poszukiwania możemy rozpocząć dopiero po 24 godzinach od zniknięcia.- Nie no zajebiście. Kurwa na wszystko mają czas.
-Ona jest kurwa w ciąży!-krzyknąłem wstając gwałtownie.
-Proszę trzymać nerwy na wodzy. Ciążą zmienia postać rzeczy. Poszukiwania zaczynamy właśnie w tej chwili.- oznajmił i kazał mi wyjść do poczekalni. Co za policjanci kurwa. Przez ten czas obdzwonię wszystkich naszych znajomych.
~Violetta~
Otworzyłam oczy i nic wciąż jak by były zamknięte. Nie chce krzyczeć nie mam na to siły.Jestem w ogromnym szoku. Nie jestem związana ani nic takiego. Jednak wolę się nie ruszać.
Usłyszałam płacz dziecka...Ono jest w tym samym pomieszczeniu. Dotykam ręką podłogę wokół mnie. Jedan nie znajduję zródła tego płaczu. Może to moja podświadomość płata mi figle. Po chwili słyszę brzdęk kluczy. Spoglądam w stronę drzwi które z otwierają się z trzaskiem. Wchodzi ktoś w kominiarkce.
-Zajmij się tym bachorem głupia suko!-krzyczy. Wiem, że to kobieta. Poznaję po głosie.
Zapala światło które razi mnie w oczy. Nie pomyliłam się. Jest kobietą. Rozglądam się po pokoju. I widzę bezbronnego maluszka leżącego na brudnym łóżku.
-Powiedziałam coś!-krzyczy po czym uderza mnie z całej siły w twarz. Czuje jak pieczę mnie policzek i wiem, że będzie siniak. Maluch nadal płacze. Podnoszę się powoli z podłogi i idę w stronę łóżka. Biorę dziecko do ręki i widzę, że musiało niedawno przyjść na świat. Jest takie słodkie. Tylko ktoś bez uczyć może mu zrobić krzywdę. Przytulam je do siebie i patrzę na kobietę.
-Masz go pilnować!-drze się na cały głos. Wręcz czuje strach tego dziecka.
-Dobrze.-odpowiadam szeptem.-Ono jest głodne.-kończę.
-Co mnie to interesuje. Daj mu coś.-mówi już ciszej.
-Potrzebuje mleka.-znowu mówię. Ona wychodzi i po chwili wraca z tacą z mlekiem i jakimiś butelkami. Wychodzi i znowu zamyka drzwi.
Podchodzę do tacy i wiedzę na niej jeszcze jakaś starą pieluszkę. Chociaż tyle dobrego, że w środku jest czysta. Zakładam ją chłopcu. I znowu zawijam w szmatę w którą był owinięty. Przytulam i podchodzę znowu do tacy. Biorę do ręki butelkę i sprawdzam czy jest chociaż trochę ciepłe. Jest letnie ale musi wystarczyć. Daje mu smoczek butelki do ust i karmię. Chłopiec był bardzo głodny. Ciekawe czy ma jakieś imię?
~León~
Od dwóch godzin nic. Żadnych informacji. Dosłownie nic. Zero. Siedzę w naszym domu z jej i moją rodziną oraz przyjaciółmi i czekam na jakaś informację ale nic. Już chyba każdy płacze. Dlaczego akurat Viola, mój skarb? Jeśli ten ktoś zrobi jej krzywdę drogi za to zapłaci. Siedzę na podłodze przy ścianie i patrzę nieobecnym wzrokiem w pustą przestrzeń a i tak widzę tylko i wyłącznie ją... #%#%#%#%#%#%#
Zostaw komentarz, proszę.